Z wielkim kołataniem serca przekraczałam po raz pierwszy próg kaliskiego hospicjum,bowiem postrzegałam to miejsce tak jak wielu innych ludzi przez pryzmat cierpienia i śmierci. Próbowałam do tej wizyty specjalnie się przygotować, ale nic mi nie przychodziło do głowy. Mimo, że znam siebie i był to mój świadomy wybór bycia wolontariuszką także w hospicjum, bałam się, że widok jaki tam zastanę spowoduje, że się rozpłaczę, a to pogorszy jeszcze bardziej stan cierpiących osób, że nie będę mogła rozmawiać z nimi, a nawet być wśród nich. Mój strach potęgował jeszcze fakt, że trochę więcej jak pół roku temu właśnie w tym hospicjum odszedł z tego świata do Pana mąż mojej koleżanki z pracy, którego znałam i był moim rówieśnikiem.
Gdy weszłam do środka, zaskoczyła mnie cisza i spokój, można powiedzieć, że tutaj jest właśnie oaza spokoju. Po hospicjum oprowadziła mnie pielęgniarka Hania, ku mojemu zdziwieniu zobaczyłam prawdziwy dom:sale chorych przypominające pokoje, pacjentów leżących, a także krzątających się w nich, nie słyszałam żadnych jęków, krzyków, których się tak obawiałam. Hania z wielką wrażliwością i ostrożnością (żeby mnie nie wystraszyć) uśmiechając się przedstawiała mi bardzo schorowanych pacjentów. Pomimo swojego cierpienia u niektórych zauważyłam uśmiech i jakby wyczekiwanie na bratnią duszę. Poczułam już wtedy, że będę potrzebna i zagościła we mnie wielka radość.
Moja praca w hospicjum polega głównie na towarzyszeniu choremu czy to przy łóżku czy na spacerach, wspieraniu podczas zmiany ułożenia ciała, czasami podaniu szklanki wody. Czasami mówiąc dobre słowa lub karmiąc mam wrażenie, że swoją obecnością przynoszę ulgę. Uważam, że praca w hospicjum dostarcza całą gamę doświadczeń, których nie da się przeżyć w żadnym innym miejscu. Pierwszym moim podopiecznym był Pan Andrzej, który podczas naszego spaceru pełen radości dzielił się ze mną swoimi radościami i smutkami. Pomimo trudności z mówieniem dowiedziałam się od niego o kwiatach, drzewach jakie wokół hospicjum rosną. Słuchaliśmy też śpiewu ptaków, szumu drzew, z jego niepozornego uśmiechu widać było że jest szczęśliwy. Potwierdzeniem tego był fakt, że wyznaczył naszą trasę spaceru przy kolejnej mojej wizycie. Natomiast pierwszą moją podopieczną była pani, która w tym dniu została przyjęta do hospicjum. Była to osoba, leżąca. Z wielką radością przyjęła moją chęć towarzyszenia, mówiła, że zapełnię jej czas, który jej się już tak dłuży bo czeka na swoich najbliższych – obiecali do niej jeszcze dzisiaj przyjechać. Pani ta mimo swojego cierpienia podzieliła się ze mną historią swojej choroby, swojej rodziny. Udzielała mi też życiowych rad.
W pewnym momencie poczułam się jako domownik, którego obdarza się zaufaniem i troską. Wspomnę jeszcze o bardzo wrażliwym mądrym imienniku mojego taty, do którego klucz znalazłam poprzez moją otwartość szczerość i delikatność. W jego wielkich oczach widziałam radość, zadowolenie, jak podczas spaceru dzielił się ze mną, nie przesadzę jak powiem swoimi mądrościami, przeżyciami, chorobą. Opowiadając mi tajemnice swojego życia nawet te radosne – lata kawalerskie – nie mówiąc o pobycie w niemieckim obozie koncentracyjnym na Majdanku widziałam jego wzruszenie i nie tylko łzy ale strumienie łez. Przestraszyłam się, że doprowadziłam chorego do takiego wzruszenia, ale on mi zapewnił, że taka jest jego natura i potrzeba i mam się nie martwić. Zmartwiłam się kiedy przy kolejnej mojej wizycie, jego stan zdrowia się bardzo pogorszył, a jakie było moje zdumienie kiedy pan Mieciu na koniec mojego towarzyszenia z nim żegnałam z wielkim trudem ze względu na swój zdrowia poprosił abym jeszcze została bo ma mi jeszcze coś do powiedzenia – po chwili wyszeptał, że wolontariusze, których spotkał w hospicjum są wspaniali.
Przeżycia jakie doznaję w hospicjum nie da się wyrazić słowami, jedno wiem, że te rozpromienione oczy, uśmiech na najtrudniejszej drodze życia człowieka będę pamiętała do końca życia, a moje zmęczenie – praca, dom, dojazd- warte są choćby tego jednego uśmiechu. Poprzez pracę w hospicjum poczułam się potrzebna innym ludziom, a to dodaje mi siły
i bardzo cieszy.
Krysia Bęcka